Surfkawka na Grenadynach
Autor i zdjęcia: Tomek Wotang Wolicki

Kolejny raz popłynęliśmy na dwutygodniowy rejs z Martyniki aż na południe Grenadyn. Odwiedziliśmy kilkanaście wysp, mijając kilka malutkich krajów, obserwując żółwie, delfiny, jaszczurki, a przede wszystkim uprawiając kitesurfing przy malutkich, najbardziej urokliwych wysepkach na świecie!

Gdy wychodziliśmy z samolotu, zapach gorącego, wilgotnego powietrza karaibskiego przypomniał mi dziecięce odwiedziny palmiarni w Gliwicach. Na Martynice i odwiedzanych przez nas Grenadynach temperatura powietrza w dzień i w nocy wynosi 25–30 stopni Celsjusza. Zapamiętałem to z poprzednich rejsów, a jednak, o zgrozo, zabrałem bluzę i przeciwdeszczową kurtkę. Druga cecha, która od razu rzuca się w oczy po przylocie, to karaibska pełnia barw i ich nasycenie, gdy polski listopad prezentuje swą naturę w przygaszonej sepii. To trochę jakby wyjść na przepustkę ze smutnego aresztu.

Lot z Paryża sprawdzonym i najlepszym Air Caraibean (w naszej opinii najgorzej wypada Level) kosztował 1200 zł razem z bagażem sportowym. Na paryskie lotnisko Orly dotarliśmy samochodem, gdyż była to najtańsza możliwa opcja, z której korzystali niektórzy załoganci. Pozostali lecieli z Warszawy z przesiadką, która wymaga zmiany lotnisk i taka podróż kosztuje około 2500 zł. Ewentualny nocleg przed rejsem najłatwiej rezerwować przez Airbnb. Problemem może być bariera językowa, gdyż mieszkańcy należącej do Francji i będącej w UE Martyniki z reguły nie znają angielskiego. Na szczęście my mieliśmy na pokładzie Alka, który dogadywał się z każdą Kreolką.

Martynika ma spoty surfingowe oraz kitesurfingowe. Cap Chevalier to najbliższy spot obok portu Le Marin, z którego wypływamy w rejs. Pożegnaliśmy Martynikę, spędzając pierwszą noc na katamaranie w portowej marinie, aby następny dzień zacząć od szkolenia żeglarskiego. Kapitanowie Radosław oraz Paulina, którzy dowodzili naszymi nowiutkimi katamaranami, wytłumaczyli nam zasady panujące na jachcie, procedury przy wchodzeniu i wychodzeniu z portu oraz uczyli kotwicowania, węzłów i buchtowania lin. Cała ta wiedza jest wyjątkowo praktyczna i korzystaliśmy z niej przez cały rejs. Podzieliliśmy się również na trzyosobowe rotacyjne wachty, aby każdy wiedział, za co jest odpowiedzialny. Zadań było sporo, ale nie stanowiły zbytniego obciążenia, obudziły zaś żeglarskiego ducha współpracy. Samo żeglowanie po Karaibach to niezwykła przygoda i doświadczenie, a SurfKawkowa załoga ma dodatkowo latawce, deski, foile.

Droga na Grenadyny, czyli do naszego celu kitesurfingowego, zajmuje blisko 22 godziny żeglowania. Najlepiej pokonywać ją etapami, co pozwala uniknąć choroby morskiej oraz zobaczyć mnóstwo atrakcji. My płynęliśmy trzy dni, dzięki czemu wskoczyliśmy po drodze do wulkanicznych gorących źródeł, by nasmarować się odmładzającym błotkiem, i złowiliśmy kilka wielkich ryb, m.in. barakudy. Nocowaliśmy w luksusowej marinie z kompleksem basenów, odwiedziliśmy restytucyjną hodowlę pływających żółwi, byliśmy nad pięknymi wodospadami, snorkowaliśmy obok niezwykłych plaż oraz sprawdziliśmy, jak pływa się na foilu za katamaranem. Wieczorem zorganizowaliśmy niespodziankę – kino plenerowe razem z SailOceans, gdzie nasi znajomi Ania i Bartek opowiadali, jak od 5 lat żyją z dziećmi na trimaranie.

Płynąc między wyspami rozsianymi na Morzu Karaibskim, mogliśmy się skupić na kitesurfingu. A było go sporo, i to w bajecznych miejscach. Nie wszędzie mogli się szkolić nasi początkujący kursanci. Najwięcej zabawy mieli samodzielni kitesurferzy, dla których przygotowaliśmy procamp.

Katamaran, którym podróżowaliśmy, pod względem wygody przypomina cztery ekskluzywne przyczepy kempingowe. Łączy je wspólna kuchnia (mesa) z kilkoma lodówkami, zamrażarkami, piekarnikiem i kuchenką oraz grillem, siatką na dziobie oraz kanapami na rufie, gdzie jemy większość posiłków. Cena dwutygodniowego rejsu waha się od 1100 euro do 1500 euro zależnie od tego, czy zawiera progress camp, oraz od modelu katamarana.

Pora na najważniejsze, czyli spoty kitesurfngowe.
Fregatta jest naszym ulubionym miejscem na szlifowanie umiejętności. Charakteryzuje się niezwykle płaską wodą na offshorze, należy tylko uważać, wchodząc do niej. Spot ten jest na kotwicowisku. Drugi ulubiony mieści się naprzeciw znanej szkoły Jamie Tronetta: płytka, płaska woda dzięki zamknięciu rafą dawała możliwość podpływania do jedynej chyba takiej knajpy na świecie – Happy Island! Jest to bar na wodzie, postawiony na zabetonowanych razem muszlach, do którego można dopłynąć wyłącznie na kicie lub motorówką! Chcesz zwilżyć gardło w trakcie sesji? Parkujesz latawiec na słupku i oglądasz resztę ekipy spod parasola. Dla doświadczonych kitesurferów z Union Island można zorganizować półgodzinne spływy na przykład na Mopion, mikrowyspę z jednym parasolem.

Godzinka rejsu z Union dzieli nas od rezerwa tu Tobago Cays. Kręcono tam „Piratów z Karaibów” i moim zdaniem jest to najładniejsze miejsce w naszej podróży. W wodzie mnóstwo olbrzymich żółwi, które rozmnażają się na zamkniętej dla ludzi wyspie. Przez dwa tygodnie żeglugi przeżyłem więcej przygód niż w dwa miesiące w hotelu. Nie mogę się już doczekać jesieni, kiedy znów tam wrócę.
